przez zniewieściałych póki-co-jeszcze-mężczyzn
zdeterminowanych by wymienić kutasy na szpilki
że ulice stają się podstępnie śliskie o tej porze życia.
że jak sobie poprószysz, tak się nie wyśpisz.
że kto pod kim dołki kopie, ten sam skurwysyn.
i ognia daj lampie mej, niechaj spłonę.
idzie pani dorota, rasy białej i krwi polsko-niemieckiej, po chińsku zmęczona,
głodna jak afryka, ze skrzypiącym wózkiem, w którym połowa lokalnych śmietników
miesza się z pogardą dla całego świata.
stara jak miasto, matka wszystkich matek pilnuje, by nie gasły zapałki
dziewczynkom ściągającym tutaj wprost z obskurnych dzielnic,
w których nie wypada być porządnym człowiekiem.
gąski, gąski, do domu.
boimy się.
czego?
szkła na podłodze, popsutych bojlerów,
pracownic socjalnych i komorników.
gąski, gąski, do domu.
czego?
miejsca stygną po was.
w nekrologach milczą wasze mało wymyślne imiona,
którymi pani dorota nie przestaje palić w piecu
(a sam andersen łapie się za głowę.)
[listopad 2011 ]