2014/11/23

brukselkowa z osobistą wariacją



Wpadamy na siebie w jakiejś piździe świata. Ty głośno "o, Romson!", ja w duchu "ooo, kurwa".
Wyglądasz jakbyś zgubiła dane adresowe wszystkich fryców świata. Jakbyś zostawiła samą siebie gdzieś w środku niczego, bez szans na przeżycie, z samym tylko bonem na zakupy w najgorszym lumpie w mieście.
W towarzystwie detergentów, pieluch, bobo fruitów, z tym orderem zasługi wykonanym z twarzy własnych dzieci, co są rzeczownikiem niepoliczalnym zupełnie, taka sobie przyszłaś, taka sobie stanęłaś.
Taka sobie w sumie jakby trochę umierasz.

A bo tutaj sobie też gdzieś jest mój Paweł, przechodzisz do ataku, co go zapewne, Romson, poznałeś na grillu, fejsbuku. Na jakimś festynie płodności, promocji żelu do prania w przeręblu. To jest Paweł, co mi to wszystko uczynił, to szczęście, tę radość, tę naszą w różowych barwach przyszłość. Co mi na wieczność całą te różowe okulary na buzię zamontował. Gdzie on, tam i ja. Gdzie ja, tam on zazwyczaj nie ma czasu, bo dużo pracuje na cztery etaty, czy nawet na osiem.

[...]

Z miną dobrej ciotki tłumaczysz, że mieszkacie u mamy w sto osiem osób w tym nazywanym przez was domem hangarze, że ciasno ale własno. I że zupę zrobiłaś taką przepyszną, niby to brukselkowa, ale z taką osobistą wariacją i że ten twój Paweł przyszedł i powiedział: o, kochanie, jaka pyszna jest ta zupa! I do prezydenta miasta napisał z prośbą o zupy przepysznej swej małżonki uhonorowanie, jej inicjały na każdym zabrzańskim drzewie łyżką od tego świętego obiadu wygrawerował, że do gazety zdjęcie zrobił jak nurkuje w tym kotle z zupą się z niego brukselkową z personalną wariacją wylewającą. I w ogóle przyjechali do ciebie do tego hangaru z telewizji i z radia i zewsząd i każdy chciał tej zupy spróbować. I o tobie pisali w "Głosie Zabrza" gdzieś tam na ostatnich stronach, koło nekrologów, ogłoszeń sprzedam-kupię-wymienięzaduszę.



2014/11/10

łysienie plackowate



poznali się w studenckim klubie.
on technik-elektryk,
ona dochodziła do siebie po samobójczej próbie,
co ją miała dziś rano, tuż po włosów przeczesaniu
w ilości sztuk dziesięć 
szczotką z ostrzy brzytew,
grzebieniem z żyletek.

on jak przecinak zapierdala przez salę 
ruchem jednostajnie szukającym lepkiej bliskości.
włącza na full romantyzm, z jej ucha zgarnia niby jakieś włosy, 
mówi, że z nią mógłby pić nawet z tej samej butelki, 
że nie obawiałby się wcale żadnej salmonelli, 
pałeczki E. coli, ani nawet jamy ustnej zapalenia.
czy wierzysz, skarbie, w miłość od pierwszego wejrzenia?

nie, kurwa, nie wierzę, z nieukrywaną wrogością odpowiada ona,
co ty myślisz, że ja się wzięłam z dziurawego kondona?
że jak głupia polecę na te puste słowa?
myślisz, że nie wiem, ile włosów liczy sobie moja głowa?
że nawet po ciemku wyglądam jak doktora Mengele ofiara?
że nie jest mi przykro, gdy się napierdalasz?

ledwie drasnęła go ta pięść odrzucenia.
kochanie, mówi, co masz do stracenia?
z tym łysieniem plackowatym i tak nikt cię nie zechce,
mimo, że przyszłaś tutaj w najmodniejszej z zary kiecce.
myślisz, że ilu facetów leci na łyse kobiety?
zastanów się dobrze, gdyż mając na względzie twoją aparycję
lepiej będzie jeśli przyjmiesz moją propozycję.

lecz jej już tu nie ma.
po niej zostają jedynie łzy i w jego stronę skierowane mięsiste obelgi.
ona właśnie wybiega gubiąc po drodze te w żakardy pantofelki,
co jej pasowały do ogólnego skóry głowy kolorytu, 
co były dla niej znalezienia tego jedynego fałszywą obietnicą.
lecz jej już tu nie ma, przestaje istnieć w tej czasoprzestrzeni,
gdyż uderzenia impet pierw unosi ją ku niebu, następnie skłania ku ziemi.

on staje jak wryty wśród stężonej ludzkiej masy. 
jej żołądek ostatkiem sił trawi resztki kiełbasy, którą zjadła dziś rano
przed samobójstwa próbą niechybną popełnienia.
w cierniowej koronie dziesięciu włosów -
tragiczna ofiara plackowatego łysienia.




i am whole



and if you think that i am ruined, i am not ruined, i am whole 
i am fine, not even broken, maybe soft spoken, maybe so. 
althought my bones you may have shattered, 
it doesn’t matter, cause i am whole.