2012/06/06

warszawa wita, ale jeszcze bardziej żegna







trochę jest to historia smutna.
jak o psie, który zamiast jeździć koleją
okaleczony i przykryty ściółką na obrzeżach lasu
pierw jak martwy wyglądał, a potem już był martwy.

słońce w warszawie świeci nie mniej niż wszyscy przyjezdni
nafosforyzowani żądzą kariery, a jeszcze bardziej życiem na zeszyt,
beznadziejnie tłusty, dzielony linią cienką jak ich racje żywnościowe.

godzina taka, żeby zacząć nowe życie. zmęczony centralny.
pałac kultury opiera cień na nieskażonych stolicą twarzach.
wśród nich wioletta, patronka pieczarkarni z dziury pod chełmem,
po postrzale jaki jej ojciec dziewiętnaście lat temu
zadał jej matce, z miejsca skazując córkę na tułaczkę.

w snach wioletta jest monterem kosmosu w całej swej rozwiązłości,
a przynajmniej kioskarką, co obliczyła średnią zapałek
przypadającą na jedno pudełko.
natomiast na jawie jakby nie istnieje, zapadła się w sobie. 

obecnie bardziej stapia się niż stara.

i trochę jest to historia żadna
pełna niepłaconych rachunków, wypowiedzeń najmu,
porażek wpisanych w tabula rasa;
grzęznących w gardle łykowatych wymówek,
że przez chwilę coś było, lecz zgasło.
że tam wszystko gaśnie, bo wszystko już było.





[czerwiec 2012]