2011/12/11

czydziści cztery


Proszę zaprotokołować: zginę tragicznie.
Ale skąd ta pewność?
Jak to skąd? Zginę i koniec. Koniec kropka, dyskusja dalsza bezcelową jest. Wypierdalać mi, już.

Ale to co, miałeś jakąś wizję, czy jak?
Ta to się naoglądała za dużo filmów o oszukiwaniu przeznaczenia, o w chuja robieniu go.
Nie.
To co?
No nic to, po prostu kiedyś wstałem, zaparzyłem mocną, kwaśną kawę, którą zneutralizowałem mlekiem i cukrem, pierdolnąłem jajka i tosty, usiadłem i przeczesując skołtuniałą sierść Pudelka oraz reszty hien doznałem pewnego rodzaju olśnienia. Trzydzieści trzy lata, może trzydzieści cztery. Tak, tak. Weźmy opcję z czwórką, bo za powiązaną z Chrystusem trójkę znowu naobrażają się moi katoliccy znajomi (takich też posiadam). Pisaliby znowu: wiesz, ja cię szanuję i lubię, ja ci zawsze i wszystko. Wszędzie. Ty wiesz przecież. I o tym ruchaniu psów było śmiesznie, jedzeniu dzieci - sympatycznie, ale Chrystusa zostaw w spokoju, bo Chrystus wybitnym człowiekiem był. Nosił koronę, krzyż nosił. 
Lepiej nosić niż się prosić. 
Pozdrowionka. Papatki chujatki. Papasy jak murzyńskie kutasy.
 
Czydziści cztery. Magia tej liczby tkwi nigdzie. Nie ma żadnej magii. Wzięła się z dupy, znikąd. Przyszła do mnie, zapukała, zapytała: dzień dobry, czy jest Koko? 
Owszem, soli jajka.  
Pewnie, że soli, przecież nie pieprzy. 
Aha, bo ja ostatni dzień zapowiadam jego, armagiedon znaczy się, przez małe 'a' i z wiejskim 'i,' bo to mały koniec świata będzie, nieznaczący i nieznaczny, trochę też wsiowy, ale za dużo mówić nie mogę, bo to ma być niespodzianka. Tak że dziękuję, pozdrawiam i smacznego. 
No, no. Wypierdalaj, końcu świata. Będziesz mnie tu nękał bezkarnie. Bezładnie, bezskładnie. Won.
 
Koniec świata. Trochę mi się gęba śmieje, trochę mi się marszczy, tak jak moje wnętrze od lat kilku. Jakbym był wyściełany bibułą, albo czymś jeszcze gorszym. Na przykład papierem ściernym, który mi wyciera i rozciera wszelkie narządy na prawo i lewo, podstępnie, kierując je w stronę jelit. Zresztą jelita też mi wkrótce zetrze. Zostanę taki wytarty. Ślad na ścianie, jak znak w więziennej celi, że nie jesteś pierwszy i jedyny, że przed tobą byli tu inni i że na pewno nie będziesz ostatni, więc coś po sobie zostaw, to twoje kiciowe prawo.

Mam umrzeć tragicznie. Zginąć znaczy się, bo umrzeć to można na raka, albo na jakąś głupią chorobę.
Swoją drogą, jakie są najgłupsze choroby świata? Czy śmiertelne choroby wypada nazywać głupimi? A może jedyne co można z nimi robić, to zapadać na nie narzekając na NFZ i błagać o pomoc w tefałenie, a potem umierać na skutek niewystarczającej ilości esemesów? Ale ci się myśl ulepiła do refleksji zmuszająca, Nike masz jak chuj.
A tam, pierdolisz, czekaj, dzieci będziesz miał i inne wypadki. Podobnego typu zawirowania i turbulencje. Odmieni ci się. Tak ci się odmieni, że będziesz żył wiecznie. Najwieczniej. Jeszcze nas wszystkich przeżyjesz. Na znicze nie zarobisz, na kwiaty na nasze groby, na kremacje i mumifikacje, na ekshumacje. Jeszcze na to, jeszcze na tamto.

Nie.
Co nie?
Nie jako protest mój średnio natężony wobec tego bełkotu.
Jestem zmęczony. Niektóre miejsca mam obumarłe, a co za tym idzie, nie mogę dyktować warunków. Tak przyszło, tak wyszło. Czydzieści cztery i Dziękowski Stanisław. Jeszcze zobaczymy, kto się na czyje znicze i kwiaty wykosztuje, kto zapierdalać będzie listopada pierwszego w kwiecie wieku, jesienią życia na moje ponure grobiszcze, żeby mnie kurwami obrzucać, aż mi nazwisko szadź pokryje. Kto będzie bilety kilkuzłotowe kasował w środkach komunikacji miejskiej w drodze na cmentarz, aż będą trzaskać i huczeć kasowniki. Kto mi będzie krzyże wpierw kruszył (bo granitowe), a potem łamał (bo już za granit nikt nie zapłaci, z kijków będą DYI krzyże wpierdalać mi w ziemię, celując w serce, w oczodoły, w przełyk, żeby się dobrze trzymało. A bo to wie który, kiedy to wiatr porwie? A bo to wie, który to połamie, podpali, obsika?)

A proszę panaaa?
No?
A co to znaczy zginąć tragicznie?
Zginąć tragicznie, drogie dziecko, to znaczy samotnie, wewnętrznie staro, w najbrzydszym pokoju wynajmowanego mieszkania, w kałuży alkoholu zmieszanego z własnym moczem i butelką w tle. W takiej kompozycji, że żaden student ASP nie chciałby tego namalować, bo to tak martwa natura, że się płótno marszczy, łamie sztaluga i łysieje pędzel. Że się chłonie śmierć od samego patrzenia. Śmierć i smutek, bo one zawsze chodzą w parze. Takie dwa pedały, jeden duży, drugi mały.
Człowiek ginie tragicznie, kiedy kilka dni po jego śmierci inny człowiek znajduje go w tym całym syfie, jaki narobił za życia i jedyne co jest w stanie z siebie wykrztusić, to coś pokroju: kurwa, ja pierdolę.
I kiedy nikt nie przychodzi po klucze. Nie podlewa twojej jebanej paprotki, o którą się tak starałeś, nawet bardziej niż o siebie. I nikt nie zagląda w dokumenty pozostawione przez ciebie przy stole, nie chce twoich pieniędzy, twoich rzeczy, jakby w obawie, że wraz z nimi odziedziczy fragment tego nieszczęścia. Że fatum rozwinie nad nim swój szary baldachim.
I jeszcze nie zostawić listu. No jakiego listu, jakiego. 
Pożegnalnego.
Bo w sumie o czym pisać? Hejka, jak widać umarłem?

No i do kogo?





[grudzień 2011]

2011/12/08

rohypnol


wypłakiwała się i wypłukiwała rozmazując smarki na pokrzywdzonej mejkapem twarzy,
wdychając roztocza z poszwy tłustej poduszki. agata, na którą nie było bata.
atakując pedalską grzywą kolorowych włosów już z samego rana,
ja - kucyk pony - mały dżony z rodziny zbędnych i drogich se stałem, se paczałem
oparty o pokryte kurzem książki, jak z niej wycieka niemalże cała butelka wódki.
a od wódki rozum krótki (i chlamydia i kiła i kłykciny kończyste).

agata lubi też walnąć do nocha, powiada zapytana gocha,
która ma taką siłę wciągania, że pochłania samą siebie,
by powrócić potem w wielkim stylu i pełnym drenażu.
skądinąd donikąd, z oiomu do domu. i tak w kreskę, macieju.

matko boska klubowa, powtarza agata,
błogosławionaś ty, między drinkami o nieznanym składzie,
chętnie stawianymi przez obcych mężczyzn o oczach ukrytych
pod czarnym prostokątem,
módl się za nami teraz i nad ranem, 

byśmy miały siły na powrót do domu,
zyskały biegłość w zapominaniu.





[grudzień 2011]