2015/08/23

maryla opuszcza męża


maryla leży z pękniętą czaszką
światło migocze na klatce
w końcu opuszcza męża
naprawdę
na pokładzie alkoholowej padaczki



2015/08/22

the coffin ships



young hearts are born with grief
we'll pay the penalty of truth

a season of stolen youth
shall teach the old hearts to break






marakuja



          – Gratulacje – powiedziała oschle pielęgniarka podając jej małe, brudne zawiniątko. – Urodziła pani bryłę brunatnego węgla.
– Ależ siostro, nie przypominam sobie, żebym kiedykolwiek była…
– Powiedziałam urodziła, to urodziła. Niech trzyma, bo upuszczę. Pijana jestem.
Matylda dopiero teraz dostrzega twarz pielęgniarki. Wygląda jak nieudany szkic początkującego artysty. Jak niepotrzebny dokument przepuszczony bez najmniejszego sentymentu przez gardło niszczarki. Cokolwiek jej się przydarzyło, było to niewątpliwie coś bardzo traumatycznego.
– Jest piękna – zachwyca się Matylda. – Nazwę ją Marakuja.
– Niech ją lepiej Macarena nazwie. Albo Lambada. – rzuca kąśliwie pielęgniarka.
– Lubię marakuję – odpowiada Matylda jakby kobiety nie było już w pobliżu. Jakby wybierała się w daleką podróż do lepszego świata. – Może dlatego, że nigdy jej nie jadłam.
– Nazwie ją lepiej jakoś po ludzku, normalnie. Na przykład Krista, albo nie wiem… Rudi.
– Dziewczynkom nie daje się męskich imion.
– A kto jej powiedział, że to dziewczynka?
– Chłopiec? – zastanawia się chwilę. – Zawsze pragnęłam chłopca… To może Marcin.
I już sobie wyobraża jak karmi Marcina żurkiem śląskim z butelki, a sama wyjada z garnka pozostały boczek, kartofle i kiełbasę. Jak chodzą razem nad Bytomkę sycić uśmiechami toksyny ze spływających nią ścieków. Jak wpadają w psie gówna lepiąc babki w piaskownicach, ubierają choinkę w śnieg z sadzy i zasieki z kolczastego drutu. Jak mu szyje ubranka z poliamidu i poliuretanu, po których dostaje wysypki pod pachami i swędzą go jaja. Jak nie idzie mu w szkole i każdą klasę zalicza minimum dwa lata i to z wielkim trudem. Jak udaje się na pierwszą randkę, a potem wraca pobity i zgwałcony przez trzech Cyganów z Buchenwaldczyków.
W końcu zostaje górnikiem. Jak ojciec i dziadek. Tradycji staje się zadość. I zgubie staje się zadość.

Za mało straszyła go życiem, za mało hartowała, do łba tłukła. Za mało wszystkiego. Za dużo przymykanych oczu, pozmywanych naczyń, zrobionych kanapek, gdy wracał do domu na haju i walczył zaciekle ze sznurówkami w najkach. Mówił: mamo, uważaj, tu latają smoki.