2017/01/27

"Bieda i Ty"


Na Szombierkach zmrok zapadał nagle.
Bóg nie tracił czasu na monitorowanie miejsc temu podobnych.
Znużony wciskał off, nakrywał się kołdrą i szedł spać
jakiś taki wkurwiony, że mu te Szombierki nic a nic nie wyszły.
Przecież nie może być wszędzie. Świt policzy trupy.
Potem wypełni dla GUSu odpowiednią tabelkę.
Sorry bardzo, show must go on, life sucks, bejbe.

Bernadetta pchała się w mrok, a mrok pchał się do Bernadetty,
obłapując jej ziemniaki i maślankę przez ortalionową siatkę,
co ją dostała w spadku po matce wraz z aplikacją komornik.exe,
która sprawiała, że kaska w wysokości złotych ponad sześćset
wyparowywała co miesiąc z Bernadetty konta,
działając przede wszystkim na niekorzyść jej żołądka.

Lecz i na jej twarz pada w końcu promień słońca.

W miesięczniku "Bieda i Ty" w rubryce "Trudny egzystencjalny egzamin"
przeczytała, iż suchy makaron zawiera mnóstwo niezbędnych witamin,
o odżywczych wartościach wody z kałuży, szczególnie po ulewnej burzy.
podobnie jak świeży tynk ze ściany ma prawie tyle potasu, co drogie banany.
Jest i rubryka "Moda i uroda", a w nim żule w nylonie, paltach z gumolitu,
dbanie o higienę w czasie wody deficytu przy użyciu całkiem darmowego wiatru
oraz dział "Lifestyle" z ekstra przewodnikiem, na której ławce
najwygodniej będzie spędzić tegoroczne wakacje.

Więc idzie w ten mrok zupełnie spokojnie. Może sprzedam nerkę, myśli,
nie chce działać pochopnie. Płuca też mam dwa w sumie, ale to nie przejdzie.
Nie, Bernadetta! Silna musisz być! Tak jak radziła w "Biedzie i Ty"
Kasztan Kazimiera, psycholog rozpaczy i nędzy w Sheratonie pozująca
w najmodniejszej z Zary kiecce i Kazara nowych botkach.

W okamgnieniu swą postawę zmienia nasza bohaterka. Pokochała życie,
jara ją jej bieda. Zaprasza nas na z kory dębu pieczeń w sosie szyszkowo-tynkowym.
Ubrana w top z juty, must have spódnica - czarny worek nylonowy.
Krojąc pieczeń piłą elektryczną, prosi, by nigdy nam do głów nie przyszło,
by biedą wzgardzać i ją odrzucać, gdyż bieda jest tylko stanem umysłu.






2017/01/26

owoce morza


byśmy tak kiedyś może, Paweł, poszli, ja wiem... do opery, do teatru.
byśmy poklaskali trochę.
ja zawsze lubiłam, tak wiesz, aktorzy, stroje, gra aktorska, oklaski.
bym się uczesała, wiesz, takie fale, jak wtedy na poprawinach u Zbyszka.

ty masz jeszcze, Paweł, te sztruksy, co w nich nie chodzisz nigdy,
bo mówisz, że cię drapią w kroku, a one ładne są. 

sześćdziesiąt złotych.
ja tą bluzkę bym ubrała może, co w niej byłam, wiesz, u Teresy
na komunii, ona taka elegancka, czarna, ta z guziczkami.

o, jeszcze tu zetrę...

patrz, Paweł, jakie gówno mi sprzedali. 
kurwa, to wszystko zostaje! a niby plamoodporny obrus.
mhm, odporny... już z ceraty lepszy.
bym za to miała dziesięć kilo bananów!

albo na przykład na te owoce morza, taka restauracja mi się, Paweł, marzy,
wiesz, kolacja przy świecach, w tle jakaś taka orkiestra. włoska.
ale tak, Paweł, kameralnie, cicho, nie że tak dup dup, że głowa pęka.

ja tych na przykład owoców morza to jeszcze nigdy nie jadłam.
Bożena mi mówiła, że nic specjalnego, że guma taka, wali rybą, ale wiesz,
Bożena, to tak tylko pierdoli. ona niby nic ten, tu fajnie, teges,
a jak co do czego, to wiesz.
ja za Bożeną to nigdy nie byłam. mnie się ona nigdy, Paweł, nie podobała.

to się mówi furti domare czy tak jakoś, teraz mi się przypomniało.
ale to by nam musiał Krzychu sprawdzić w komputerze jak to się je, 

bo te muszle to się, Paweł, podobno słyszałam zostawia.

i takie winko dobre jakieś w tych takich wysokich kieliszeczkach.
tak, ty byś najlepiej beczkę piwa od razu! najebać się i iść spać jak cham!

ja mówię, normalnie, jak ludzie kultury. bążursawa. po kieliszku i mersiboku.
przy witrynie byśmy, Paweł, siedzieli, tak wiesz, żeby nas było widać z ulicy.

tak, jasne, kurwa! zostaw, żona posprząta.
kura domowa zawsze do usług, przynieśwynieśpozamiataj.
no patrzcie go! on pracuje! pieniądze do domu przynosi!
brawa, oklaski szanownemu panu!
a mnie kto zapłaci?



 

2017/01/25

galaretka


tragedia niesłychana! Barbara zabija Krystiana
do zupy brudną chochlą w trakcie naczyń zmywania.

i po chuj jaki ona te podłogi dzisiaj pastowała,
kokardy na zasłonach finezyjnie uwiązała,
żeby miał czysto i schludnie, by znów nie marudził,
że tu i tu brudno, a tam nasrane i wokół much kupa.

znowu mu nie smakowała jej autorska zupa
z rosołowych kostek i topionych serków.
z biedronki instant - tylko odgrzać - żeberka,
co cała Polska ze smakiem się nimi zajada,
lecz jemu coś śmierdzi, znów nie odpowiada.

babo, ja od twojej kuchni czuję, że dostaję raka.
aids w topionym serku, a w kostkach żółtaczka.
na onkologię mi wypad z tą chemioterapią.
już mam jakieś serca szmery, coś mnie w płuco drapie.

a ty, Krystian, to nawet nie jesteś prawdziwym mężczyzną,
tylko jakąś do zera wygoloną pod pachami pizdą.
a jak gwóźdź miałeś wbić w ścianę, to tak, kurwa, wbiłeś
że po dziś dzień sąsiad nam mówi wieczorem "dobranoc".

tuż przed maturą kwitły kasztany, żyło się tak jak we śnie
gdzie te prywatki niezapomniane, czy jeszcze pamiętasz mnie?

i gdzie jest ta miłość, co mi ją wtedy tak obiecywałeś,
gdzie zgubiłeś czułość, lojalność, wobec mnie oddanie
i co takiego, by żyło się lepiej, zainwestowałeś
poza impotencją, pryszczami na plecach
i twoim żałosnym siennym katarem?

zagotowało się w Krystianie, więc wstaje szybko
i niespodziewanie z pięścią ciężką jak ich wspólne życie,
by zadość stało się polskiej tradycji,
lecz Barbara, tym razem ufając własnej intuicji,
usypia go jak chore zwierzę silnym ciosem w potylicę.
daleko w tle słychać nadjeżdżającą policję.

mam jeszcze galaretkę, uśmiecha się wdowa.
z owocami zrobiłam. dobra. agrestowa.