2011/11/29

gąski


w tle szarosmutne piosenki śpiewane zalatującą polandem angielszczyzną
przez zniewieściałych póki-co-jeszcze-mężczyzn
zdeterminowanych by wymienić kutasy na szpilki


że ulice stają się podstępnie śliskie o tej porze życia.
że jak sobie poprószysz, tak się nie wyśpisz.
że kto pod kim dołki kopie, ten sam skurwysyn.
i ognia daj lampie mej, niechaj spłonę.


idzie pani dorota, rasy białej i krwi polsko-niemieckiej, po chińsku zmęczona,
głodna jak afryka, ze skrzypiącym wózkiem, w którym połowa lokalnych śmietników
miesza się z pogardą dla całego świata.

stara jak miasto, matka wszystkich matek pilnuje, by nie gasły zapałki
dziewczynkom ściągającym tutaj wprost z obskurnych dzielnic,
w których nie wypada być porządnym człowiekiem.

gąski, gąski, do domu.
boimy się.
czego?
szkła na podłodze, popsutych bojlerów,
pracownic socjalnych i komorników.
gąski, gąski, do domu.
czego?

miejsca stygną po was.
w nekrologach milczą wasze mało wymyślne imiona,
którymi pani dorota nie przestaje palić w piecu
(a sam andersen łapie się za głowę.)





[listopad 2011 ]

2011/11/01

czydziesty pierszy dzień października


zaobserwowano wzmożony ruch osobników dawno już uznanych za zmarłych, a przynajmniej na ten styl zrobionych, szczególnie w środkach komunikacji miejskiej. co najmniej połowa zapomina skasować bilety, gdyż wybór był żaden: bilet albo bochen chleba, jako że marki, które trzymali w skarpetach, na skutek przejścia niemiec do strefy euro straciły ważność i nikt im przecież - wykluczonym - o tym nie powiedział.
(kto by pomyślał, że mają tak wiele czasu.)
zaglądając z ukrywanym zaciekawieniem w półprzezroczyste siatki pasażerów stają się w jednym momencie grupą społeczną zaglądających z ukrywanym zaciekawieniem w półprzezroczyste siatki pasażerów starych, brzydkich, półmartwych, półżywych, pół-chuj-wie-co-jeszcze, zmizerniałych ludzi o twarzach jak nagrobki, które za chwilę zaczną polerować łokciami okrytymi trenczem pamiętającym lata siedemdziesiąte.
przystanek piekło. truchła wysiadać.
uzbrojeni w kwiaty i znicze jak koktajle mołotowa ruszają na cmentarz, by dać wyraz swej tęsknocie za umieraniem. idą na wojnę z dobrym czasem, powzdychać swą rozedmą niegdyś zwaną płucami nad tym, co już nie wróci. 
mówią, dobry boże ile jeszcze mamy czekać już nie wiemy co bardziej wykrzywione nasze fikusy beniaminki czy dłonie od reumatyzmu swoje przeżyliśmy swoje wycierpieliśmy zabierz nas do siebie.
na co bóg odpowiada.
na co bóg nic nie odpowiada.