2011/09/30

z cyklu stare ale jare: szach-mat


Początkowo wcale nie chciałam cię urodzić.

Nie żebym nie pokochała od pierwszego zanurzenia testu w moczu
tego flaka wewnątrz, w którego intencji moja matka czołgała się nago
całą długością Zwycięstwa zagryzając beret.

Zwyczajnie po twoim bracie windą do parteru zjechały mi piersi,
a brzuch po tamtej ciąży wydawał się rosnąć,
jakbym magazynowała w nim zło całego świata.

Z czasem skomponowałam się z kuchennym blatem,
grała orkiestra kotletów na deskę i tłuczek,
stałam się łyżką, którą twój ojciec podtapiał w kawie,
dopóki nie poznał tamtej, nie zwinął dachu znad głowy

po to, by mama zaczęła litanię a nie mówiłam?,
samobiczowanie, rajd po kościołach. Urodziłeś się wtedy,
po raz pierwszy naprawdę z blaskiem krzyża na czole,
Chrystus przyszedł wtedy do naszego domu.

A dziś nie blask, tylko jego cień pada na twoje złączone
w wieżyczkę dłonie. Wieża bije Króla. Zatrzęsie niebem.
Szach-mat w litym dębie. Szach-mat, kochanie.





[2008?]

z cyklu stare ale jare: przerębel


miasto wciąga głębiej z każdym ziewnięciem
w te nieprzyjemnie wilgotne miejsca, podstępne,
wydające odgłosy tłustego mlaśnięcia.
gdzie ty byś się podział, gdybyś wcześniej,
pewny zwycięstwa, sprzedał własne nogi?

świat stanął przy przejściu dla pieszych. przepuszcza męty,
patrzy na ogryzki ludzi z butelkami jak granaty
zaliczające rundy wokół własnej osi. już nie tak gładko
wchodzi w ostre zakręty. trudniejsze manewry.

pamiętasz domy Żeromskiego? leżę na zgliszczach.
ze szklanego przerębla posyłam ci zdjęcia,
na których wyszedłem z siebie.
zobacz jak mi nie do twarzy z pomysłem na życie.

już tylko patrzeć jak płaszcz, który dostałem,
żeby ogrzewał pamięć o tobie, stanie się
sakwą na mięso, futerałem na kości.



[kiedyś tam]

z cyklu stare ale jare: nudny film o umieraniu


zachowuję się jakby mój los jeszcze kogoś obchodził.


szelest pogłębia się w miarę rozsupływania naszej wzajemności.
uciążliwy i irytujący. zupełnie jak ja, gdy podpalam świat,
żeby uszczknąć dla siebie część twojej uwagi.

potrafię cierpieć dość estetycznie.
promieniujesz pewniej ze świadomością, że weszła mi w nawyk
sekwencja krwawienia wraz z umieraniem. nie przerażają włosy
wypadające garściami. system stabilny. nadludzko wydajny.

przygnębienie przychodzi z bryzą od strony wielkiej wody.
jak złote rybki łowię butelki pełne nieczytanych marzeń
i łapiąc je za szyje rozpierdalam o skały.





[kiedyś tam]

2011/09/24

bez tytułu #3


dzień dobry, a wyjdzie monika poskakać w gumę?
nie, monika nie wyjdzie, kochanie.
monika jest wypalona doszczętnie, obojętna,
wszystko w niej umarło. bezpowrotnie.
aha, to dziękuję, do widzenia.




bez tytułu #2


miałam ci ja dziecię,
źle je wychowałam.
nie dałam na piwo,
po ryju dostałam.

2011/09/20

co się zdarzyło na rogu lśniącej i błyszczącej


zaczęło się niewinnie: ciągle biegali za nią bezdomni.
pewnie dlatego, że paliła cienkie mentole i jadła za dużo kiełbasy,
co w biednych dzielnicach stanowi niemal insygnia władzy,
albo zaproszenie śmierci w swoje skromne progi.

tamtej nocy magda wracała do domu wprost z wielkiego świata,
gdzie się nie liczy pieniędzy ani na nikogo
nie zwraca uwagi, jako że trzeba ją skupić wyłącznie na sobie.

przeznaczenie zadało jej cios na rogu lśniącej i błyszczącej,
o ile można nim nazwać dwóch śmierdzących ćpunów.
wraz z nią umierali bracia catenowie wespół z sonią rykiel,
drżał kościół prady, sypały się mury sanktuarium kenzo,
gdy kryli jej ciało pod stertą nylonu i kawałkami ubrudzonego smarem czy gównem papieru.

blady strach, niczym nieudolnie zamontowany, kosmopolityczny bilbord,
albo nawet jakiś gigantyczny, ciemiężniczy chuj, padł na miejscowe modystki i trendsetterki
nieradzące sobie z młodzieńczą opryszczką, łupieżem i łojotokiem skóry głowy,
zaopatrujące się, jak bóg nakazał, u świętej zary z la coruni, które, jedna po drugiej, jeszcze gorące,
prosto z taśmy produkcyjnej wpadają w nienażartą, modową pizdę.


przybyła na miejsce policja stwierdziła
że huragan jej włosów doskonale akcentował drapieżną nieżywość a aksamitne fioletowe czółenka od miu miu jeszcze nigdy nie wyglądały tak dostojnie i niemal perfekcyjnie współgrały z krwawą czerwienią pomadki guerlain oraz słonecznymi refleksami bransolety swarovskiego oplatającej jej bladosiną rękę zastygłą na skutek stężenia pośmiertnego i że powinna to zobaczyć anna wintour że będzie okładka że było warto i że spierdalają na komendę bo wieje




[wrzesień 2011]