2015/01/03

ochrona uzbrojona


[pierwszy rozdział zakończony. poniżej fragment]


Iiiijeeeeb! Wzbija się w przestworza konfetti fiskalnych paragonów, potwierdzeń płatności. W tle jakaś tam niby energetyczna muzyka, tiri ti ti ti! Burza debetów, finansowych deficytów, sztorm jednogroszówek uderza wściekle w podłogę. Matylda zasuwa po galerii jak rasowa diva przybijając piąteczki z szarą masą klientów w kolorowych przebraniach urzeczonych obecnością kamer. Wszyscy uśmiechnięci, niby przypadkowa próba, dobór-rzekomo-kurwa-losowy-z-castingu-prosto, zęby jak perły, we włosach te wszystkie z Francji jakieś z witaminami kremy, żelospreje marek niezdatnych do wymówienia. Jakaś baba bezdomna z głodu i choroby zapewne się zataczająca niechcący przypięła się, szukając „pożywienia”, do tego zacnego grona. Żaden Vogue, żadna Elle. Najwyżej jakiś może Tele Tydzień, jakieś na gorąco życie z dworca PKP.
Przepraszam, czy szanowna dama znajduje się może w posiadaniu jakiejś banknoto-monety, co bym ją wydała na pęto chleba, bochenek kiełbasy?
A spierdalaj, ty rumunie walący gorzelnią, paszkwilu, ty wiesz kto ja jestem? Ja tu program modowo-sklepowy na pełnej kurwie z Polonez Dżesminą kręcę, a ty mi się tu w kadr wpierdalasz ze swym parchatym ryjem, jakimś nieświeżym oddechem, co go chyba zapożyczyłaś wprost ze śmietnika! Z tym swoim skażonym obłędem wzrokiem, z tym swoim stąd donikąd. A paszła won, z powrotem na plan „Koszmaru minionego lata”, bo ci Marconi zaraz ryj szczotą przeczesze!
I już ochrona nadciąga w pełnym rynsztunku uzbrojona w karabiny, granaty, preparaty wymazujące bezdomnych na wieki wieków z życia publicznego. Baba krzyczy, desperacko chwyta się ławki, aż jej paznokcie pourywało, skórę z rąk zdarło. Łapie się drzwi, kosza na śmieci, z którego jeszcze coś tam zadowolona wyciąga, jakieś niedojedzone z KFC kurczaki, jakieś do zutylizowania przeznaczone jeszcze zupełnie przydatne na co dzień i od święta odpady tych lepszych, bo bogatych.