2019/01/09

świadomość konsumencka


Zauważyłem, że świadomość konsumencka (a raczej jej terror) w naszym kraju zatacza coraz szersze kręgi. Widzę to szczególnie po sobie.

Kiedyś wpadałem do marketu - dajmy na to - po jogurt, podchodziłem do półki, wybierałem ten, który lubię i tyle mnie widzieli. A dziś? Dziś stoję przy takiej półce pół godziny i studiuję, kurwa, te etykiety jak prokurator akta nowej sprawy. A to z mlekiem w proszku - to fee, a to, kurwa, jakieś zagęstniki, ten coś podejrzanie tani. Przecież dzisiaj nie wypada kupić przypałowego jogurtu. Co by Bosacka powiedziała?


Swoją drogą, jeszcze jakiś czas temu, mieszkając w Warszawie śmiałem się z tych hipster-panienek, jak wypytywały w Mokpolu te ekspedientki, co wciąż malowały sobie oczy na niebiesko, bo na przerwie czytały tę samą "Tinę" od 1995 roku: "przepraszam, czy to zawiera orzechy?", "a czy to jest produkt bezglutenowy?", "a czy dostanę mleko migdałowe?". Myślałem sobie: "a co to jest, laboratorium, do chuja? Kącik chemika? Najwyższa Izba Kontroli Spożywczej? Bierz, płać i wypierdalaj. I tak nad ranem zagryzasz przepicie syfem z maka czy innego burger kinga." A dziś? Dziś robię podobnie jak ta hipsteriada. Bo się naczytałem o glutenie, laktozie i uczuleniu na orzechy.


No więc stoję, przerzucam kubek za kubkiem, jogurtowy specjalista, aż pracownicy myślą, że sanepid przyjechał i wszyscy przychodzą się po kolei przywitać i częstują mnie makowcem i kawą Jacobs skitraną w magazynie specjalnie na takie okazje. Jestem jak student medycyny podczas egzaminu na piątym, kurwa, roku. W myślach wertuję te wszystkie związki, odtwarzam definicje.


Od parówek to w ogóle spierdalam z krzykiem, bo tyle o tych parówkach słyszałem, że samo patrzenie w ich stronę przyprawia mnie o palpitacje serca.


Idę dalej i słyszę jak mnie po imieniu woła nutella. Lubisz nutellkę. Ooo tak. Tosty z nutellą, naleśniki z nutellą, wafle z nutellą, nutella z nutellą. Ale dziś już nie możesz. Bo cukier i olej palmowy. Raczkujący nowotwór. Bo ci wyrośnie spod pachy piąta kończyna. Bo zapchane arterie. Więc szybko mijam tę półkę jak zjebanego znajomego ze studiów.
Ale czekoladę to bym opierdolił. Oczywiście tylko ciemną i koniecznie fair trade. Raz odważyłem się wrzucić do koszyka jakąś milkę. A milka to jest podobno kurestwo w najczystszej postaci, jądro zła i niegodziwości, bo koncern, z którego pochodzi ma sporo na sumieniu. Podchodzę do kasy, wykładam zakupy na taśmę, dorzucam gumy do żucia. Stara kobieta stojąca za mną w kolejce przygląda się badawczo wszystkim produktom, aż czuję się niezręcznie. Nagle zwraca się do kasjerki zupełnie mnie ignorując.


- No pani Halinko, no proszę zobaczyć, milkę wziął, cham pierdolony.Ja ciężki szok. Odebrało mi mowę. A kasjerka:- No widzi pani, pani Stasiu, a wczoraj Bosacka mówiła, jak krowie na rowie, że tylko z fair trade'u czekolady brać.
I do mnie:- Won po taką, bo ci tym skanerem, kurwa, po oczach przejadę!Biegłem jak po nowe życie.


Obecnie boję się kupować złe produkty. Ba, boję się nawet na nie patrzeć. Mąka? Tylko kasztanowa. Mam jej już jakieś dwadzieścia kilo, bo nie wiem, co się z nią robi. Bo jak podchodzę do normalnej mąki to wyskakuje jakaś pracownica i półszeptem do mnie: "kasztanowa, kurwa" i palcami dyskretnie symuluje poderżnięcie gardła. Podobno wypieka się z tej mąki kasztany, które potem specjalne służby wieszają na drzewach, by dzieci miały w tej jebanej Polsce co robić jesienią. Chleb? Wyłącznie najdroższy. Stówa za kilogram. Stwierdziłem, że i tak pora wyeliminować z diety pieczywo, więc dwie kromki na tydzień wystarczą. Do tego jajeczko zerówka i jest prawdziwa uczta królów. Resztę zapotrzebowania na kalorie uzupełniam roztopionym smalcem, ale takim z jarmużem. Koniecznie z bio uprawy. Jak dostaniesz wpierdol od ochrony na zapleczu za zakup w dziale warzywnym bez tego oznaczenia, to potem nawet fajki chcesz kupować w wersji bio. I tak w ogóle, odnośnie fajek, to nawet w domu jaram po kryjomu w kiblu przy zgaszonym świetle. Bo co by Bosacka powiedziała?

Sprzątaczka


kochani, z okazji świąt (choć w tym momencie jest już trochę po świętach) zdradzę Wam przepis na mój ulubiony wigilijny drin. polecam go szczególnie tym, którzy spędzają święta samotnie, albo wręcz przeciwnie - w domu pełnym gości - i chcieliby się już świątecznie odciąć od ich pierdolenia.

drink nosi wdzięczną nazwę "Sprzątaczka", a do jego przygotowania potrzebujemy jedynie wódki i oranżady.

świetnie sprawdza się tutaj ta najtańsza, skurwiała oranżada o smaku tablicy Mendelejewa, aromatyzowana rozpaczą i wyrzutami sumienia z Ałczana, ta po 67 groszy za pięciolitrowy baniak, co ją zawsze kupujesz po kryjomu i nosisz do pracy w butelce po grejfrutowej fancie.

proporcje: 1/10 oranżady i 9/10 wódki.

można przyozdobić plasterkiem ananasa albo pomarańczy, ale umówmy się. jak jesteś sam, to na chuj Ci to potrzebne? i tak nie masz się przed kim pokazać. szkoda owocu. a jak masz rodzinę, to lepiej zostaw dzieciom. Tobie i tak za chwilę będzie wszystko jedno.

nazwa drinka - "Sprzątaczka" - jest odrobinę myląca, więc uprzedzam - na pewno nie umyje naczyń po wigilijnej kolacji czy też nie wstawi prania. ale za to w chuj dobrze pozamiata.