– Gratulacje – powiedziała oschle pielęgniarka podając jej małe, brudne zawiniątko. – Urodziła pani bryłę brunatnego węgla.
– Ależ siostro,
nie przypominam sobie, żebym kiedykolwiek była…
– Powiedziałam
urodziła, to urodziła. Niech trzyma, bo upuszczę. Pijana jestem.
Matylda
dopiero teraz dostrzega twarz pielęgniarki. Wygląda jak nieudany szkic
początkującego artysty. Jak niepotrzebny dokument przepuszczony bez
najmniejszego sentymentu przez gardło niszczarki. Cokolwiek jej się
przydarzyło, było to niewątpliwie coś bardzo traumatycznego.
– Jest piękna
– zachwyca się Matylda. – Nazwę ją Marakuja.
– Niech ją
lepiej Macarena nazwie. Albo Lambada. – rzuca kąśliwie
pielęgniarka.
– Lubię
marakuję – odpowiada Matylda jakby kobiety nie było już w pobliżu. Jakby
wybierała się w daleką podróż do lepszego świata. – Może dlatego, że nigdy jej
nie jadłam.
– Nazwie ją
lepiej jakoś po ludzku, normalnie. Na przykład Krista, albo nie wiem… Rudi.
– Dziewczynkom
nie daje się męskich imion.
– A kto jej
powiedział, że to dziewczynka?
– Chłopiec? –
zastanawia się chwilę. – Zawsze pragnęłam chłopca… To może Marcin.
I już sobie
wyobraża jak karmi Marcina żurkiem śląskim z butelki, a sama wyjada z garnka
pozostały boczek, kartofle i kiełbasę. Jak chodzą razem nad Bytomkę sycić
uśmiechami toksyny ze spływających nią ścieków. Jak wpadają w psie gówna lepiąc
babki w piaskownicach, ubierają choinkę w śnieg z sadzy i zasieki z kolczastego
drutu. Jak mu szyje ubranka z poliamidu i poliuretanu, po których dostaje
wysypki pod pachami i swędzą go jaja. Jak nie idzie mu w szkole i każdą klasę
zalicza minimum dwa lata i to z wielkim trudem. Jak udaje się na pierwszą
randkę, a potem wraca pobity i zgwałcony przez trzech Cyganów z
Buchenwaldczyków.
W końcu
zostaje górnikiem. Jak ojciec i dziadek. Tradycji staje się zadość. I zgubie
staje się zadość.
Za mało
straszyła go życiem, za mało hartowała, do łba tłukła. Za mało wszystkiego. Za
dużo przymykanych oczu, pozmywanych naczyń, zrobionych kanapek, gdy wracał do
domu na haju i walczył zaciekle ze sznurówkami w najkach. Mówił: mamo, uważaj,
tu latają smoki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz