[pierwszy rozdział zakończony. poniżej fragment]
Iiiijeeeeb!
Wzbija się w przestworza konfetti fiskalnych paragonów, potwierdzeń płatności.
W tle jakaś tam niby energetyczna muzyka, tiri ti ti ti! Burza debetów,
finansowych deficytów, sztorm jednogroszówek uderza wściekle w podłogę. Matylda
zasuwa po galerii jak rasowa diva przybijając piąteczki z szarą masą klientów w
kolorowych przebraniach urzeczonych obecnością kamer. Wszyscy uśmiechnięci,
niby przypadkowa próba, dobór-rzekomo-kurwa-losowy-z-castingu-prosto, zęby jak
perły, we włosach te wszystkie z Francji jakieś z witaminami kremy, żelospreje
marek niezdatnych do wymówienia. Jakaś baba bezdomna z głodu i choroby zapewne
się zataczająca niechcący przypięła się, szukając „pożywienia”, do tego zacnego
grona. Żaden Vogue, żadna Elle. Najwyżej jakiś może Tele
Tydzień, jakieś na gorąco życie z dworca PKP.
Przepraszam,
czy szanowna dama znajduje się może w posiadaniu jakiejś banknoto-monety, co
bym ją wydała na pęto chleba, bochenek kiełbasy?
A spierdalaj,
ty rumunie walący gorzelnią, paszkwilu, ty wiesz kto ja jestem? Ja tu program
modowo-sklepowy na pełnej kurwie z Polonez Dżesminą kręcę, a ty mi się tu w
kadr wpierdalasz ze swym parchatym ryjem, jakimś nieświeżym oddechem, co go
chyba zapożyczyłaś wprost ze śmietnika! Z tym swoim skażonym obłędem wzrokiem,
z tym swoim stąd donikąd. A paszła won, z powrotem na plan „Koszmaru minionego
lata”, bo ci Marconi zaraz ryj szczotą przeczesze!
I już ochrona
nadciąga w pełnym rynsztunku uzbrojona w karabiny, granaty, preparaty
wymazujące bezdomnych na wieki wieków z życia publicznego. Baba krzyczy,
desperacko chwyta się ławki, aż jej paznokcie pourywało, skórę z rąk zdarło.
Łapie się drzwi, kosza na śmieci, z którego jeszcze coś tam zadowolona wyciąga,
jakieś niedojedzone z KFC kurczaki, jakieś do zutylizowania przeznaczone
jeszcze zupełnie przydatne na co dzień i od święta odpady tych lepszych, bo
bogatych.