2011/10/09

wszystkie drogi prowadzą do cukierni #1



Jestem już stara, a że mnie nie stać na botoksy, to jeszcze starsza i straszna i w ogóle wpierdolę sobie ciastko z kremem, z nutką alkoholową, ajerkoniakową, pyszne takie, że samo się do gęby ciśnie.
Wie pan, oglądałam ostatnio taką reklamę. O kawie była, że ona tam siedzi przy tej filiżance, w której się nic nie mieści, damesa taka, że niby skromna, forsą nie szasta, ale wiadomo, że mogłaby, taka babka fajna, akuratna, do rany przyłóż, niby ciotka, niby babcia, niby przyjaciółka, wszystkim by mogła być, w każdy azymut wpisująca się, uniwersalna. I tak spogląda w przestrzeń i jej się wszystko przypomina: pierwsze rodzinne święta, pakowane w kolorowy papier prezenty przewiązane wstęgami, ciąża i cesarka, pierwszy szlag od męża, pierwszy obciąg w lesie na amfie i stosunek analny po ekstazie i wszystko. Całe życie przed oczami.
Jako osobistość twórcza, wrażliwa i delikatna wzruszyłam się dogłębnie. Ja bym też tak wspominała godzinami, gdyby mnie kawa cztery dychy wyniosła. Cały dzień bym przy tej filiżance siedziała. Wyobraża pan sobie? Paczka kawy po cztery dychy, armageddon jakiś, zmierzch bogów.

Ja kiedyś byłam chuda. Pewnie nie da pan wiary, ale ważyłam chyba trzydzieści trzy kilo. Jezus tyle miał jak umarł. Nie kilo. Lat.
Coś w tym musiało być, mistycyzm jakiś, jakieś coś, bo ja w Boga nigdy nie wierzyłam. I to tak właśnie jest, że jak wierzysz to nigdy nic, ale spróbuj tylko zwątpić.
           Przechodziłam przez kolejne etapy w życiu jak przez te pierdolone, kojarzące się z rumunami pstrokate koraliki montowane w drzwiach na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych, które dla wielu ludzi były symbolem przepychu, bogactwa, czy czegoś tam jeszcze, czym można było błysnąć. Masz koraliki? Nie mam. To spierdalaj, ty polska, niemodna, ohydna świnio.
Ja miałam je wszędzie. Zawijałam się w nie i odwijałam jak prawdziwa gwiazda Opola do momentu, gdy się zbytnio rozkręciłam i tak chwilę wisiałam bliska uduszenia i śmierci generalnie, aż mi oczy z orbit wylazły i wisiały tak razem ze mną. Na szczęście własnymi łapami wyswobodził mnie pies mój imieniem Mycha, o którym długo myśleliśmy, że jest samicą z racji małego przyrodzenia i prawie całkowitego zaniku jąder. Tak więc w dowód uznania, a trochę też z politowania przechrzciłam go na Zbawiciela, by potem na pytanie, dlaczego zmieniłaś mu imię odpowiadać dumnie i wyniośle: kurwa, bo tak.

A tak jeszcze odnośnie tych koralików, to chciałam mieć nawet w oknach, marzyłam by być koralową carycą, spać w koralach, chodzić w koralach, żreć korale i srać koralami, ale gdy przyjechała meine tante z Berlina i powiedziała, że w Niemczech tak wygląda każdy tani burdel, stwierdziłam, że pora zastosować drzwi, a firany wcale nie są takie najgorsze. A potem ciotka umarła i skończyły się świąteczne paczki z lepszego świata z czekoladowymi Mikołajami na patyku i mordoklejkami w kształcie dukatów pokrytych złotem tak szczerym, że mi brakło w tym momencie porównania za co serdecznie przepraszam. O, niech pan popatrzy na to ciasteczko z posypką, że tak niespodziewanie zmienię temat. Wygląda na tłuste, niechętne i nieprzeznaczone dla mnie, ale wie pan co? I tak je zjem. Bo co mnie nie zabije, to mnie wzmocni. A jak mnie zabije, to przynajmniej nie będę już musiała za to płacić.




[październik 2011]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz