2011/03/30

fantasmagorie marioli


Szukała miłości w samym sercu miasta, lecz po około dwudziestu minutach, 
zrezygnowana, w Fat Pizda Kebab złożyła zamówienie na Żryj-aż-zdechniesz deluxe.
 

Wraca wieczorem przez Buchendwalczyków jak PJ Harvey w Good Fortune,
taka trochę może zbyt biała w dzielni Rumunów i całej tej reszty wątpliwego autorstwa,
matka boska ortalionów, cierpiętnica za każdy poliester, Mariola markotna,
która zeszła z krzyża by plewić multikulturowość jak kiedyś Dmowski semityzm.

Dwa razy większa od rówieśniczek, trochę jak amfibia osadzona na mieliźnie,
porzucona na pastwę zdrajców narodu, z Mein KFC pod pachą i celtykiem w sercu,
maże w szkolnym kiblu coś o jebaniu żydokomuny, wiesza młot z sierpem
w oczekiwaniu na papierosy wypadające z chudych gimnazjalistek wraz z ich zębami.

Na Śląsku ciągle gazuje się Żydów i pali Cyganów na murach rdzawych bloków,
w których górnicze rodziny, na tle tapet w kwiaty, wciąż jadają tłusto do ostatniej kluski,
jakby wyczuwając wiszącą w powietrzu wojnę, albo rychły upadek przemysłu węglowego.
Kultura jedzenia stanowi wyznacznik kultury w ogóle. Czyli, że jej najwyraźniej nie ma,
bo poza górniczą orkiestrą i bandą starych cip, które zbiegły z Cepelii, Śląsk jest jak Mariola,
która wracając do domu w oparach żrącej się z gniewem rozpaczy
może przytulić się tylko do lodówki.





[marzec 2011]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz