masz do krwi wykrzyczane płuca, charlotte,
krzywe palce u dłoni i zero pomysłów
na kontynuację świata.
przyzwyczaiłaś ich do hałasu. tymi rękoma,
których dziś nie wyjmujesz z kieszeni,
rozciągałaś na ich oczach skalę richtera.
byłaś kojarzona z chaosem stromboli,
z ofensywą bębnów granych na dwie stopy.
zaschniętym piórem rozbierasz na sfery
tę kulę, z której kiedyś, jak z piersi
matki wysysałaś życie. szukasz krzesiwa,
świadoma widowni, przełykasz ślinę. czekasz
aż zaczną ci wmawiać, że się skończyłaś,
i że nie wiedzą, gdzie był początek,
a twój fenomen brnie w stronę zmierzchu
jak staromodne bożyszcza nietzschego.
liczysz czas do dnia charlotte,
gdy bóg zamoczy w tobie swoje ciepłe palce,
wskaże nowe światy do zwerbalizowania.
[maj 2009]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz