2011/04/16

armageddno


deszcz w kolejnym starciu z chropowatością chodnika. ulice płyną i płoną.
grupowy onanizm termometrów, kto pierwszy zleje się gorącą rtęcią. burza
pamięta jak studzić miasto, które jest piekłem, tyle że z makiem i stacjami metra.
dżdżownice-kamikadze wychodzą ginąć męczeńską śmiercią. latem pod laczem.
na skrzyżowaniach światła jak elektroencefalografy. czytają nam mózgi,
kręcą zwoje w loki. omnipotencja jest tylko przypinką na piersi.

poznałem cię w intergettcie jako największe cyce interii
o twarzy lalki natalki. miałaś za nic majtki. wklejałaś mi zdjęcia
swojej waginy i piersi w zwisie na tle rubina i fikusów beniaminków,
mokra na widok moich serc w ASCII arcie słanymi zamiennie z kutasami.
to taka miłość jak stad donikąd. jak gwałtpiguly przy dyskoblastach.

jest tu zaklęty pewien wykurwistycyzm. nocami sale skwierczą modlitwą,
na grylla polecają się produkty z biedronki. są densy, są baunsy i arse amandi.
i noce czarne jak oci ciorne, w których nie ma już gdzie wybiegać myślami.
jest jedynie gdzie źle skończyć i połamać nogi. jest nigdzie, a czerń dupy,
w której się znaleźliśmy ma żałobny odcień diamandy, nutę jej heaven have mercy.

mamy umięśnione usta, języki jak pompy, dwuletnią gwarancję na życie wietrzne.
jest armagetto i armaggedno. brak wielkich nazwisk do mantrowania.



[lipiec 2009]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz